Miłkowice woj. wielkopolskie

Walki o most w Miłkowicach wrzesień 1939 roku

ranych na stronie Miłkowic materiałów do swoich opracowań, proszę o informowanie o tym. Z przyjemnością odnotuję taki fakt podając nazwisko autora, tytuł pracy lub link. Będzie to dowód na to, że moja i wszystkich Współtwórców strony praca, była użyteczna. W swoim opracowaniu proszę podawać źródło - adres strony milkowice.pl.tl/
Udostępnione materiały zamieszczam tutaj zawsze podając nazwisko przesyłającego, pozostałe są mojego autorstwa. Zastrzegam sobie prawo umieszczenia artykułu o Miłkowicach w Wikipedii, czekam jednak jeszcze na materiały, które mam nadzieję, do mnie dotrą. 
 


Pan Jacek Boraś opracuje materiały dotyczące walki o most w Miłkowicach we wrześniu 1939 roku, które zostaną umieszczone na stronie Miłkowic. Obecnie jest tak zaangażowany w udzielanie pomocy uciekinierom z Ukrainy, których gości u siebie, że musimy poczekać. Zamieszczam za zgodą p. Jacka kilka zdjęć z zasobów prezentowanych w czasie prelekcji.


Prelekcja
Urząd Gminy Kawęczyn, 22.02., godzina 16.00,
Tomasz Wójcik -
historyk i regionalista z Uniejowa
Jacek Boraś -
członek Koła Miłośników Dziejów i Tradycji Regionu
Koło Miłośników Dziejów i Tradycji Regionu w Kawęczynie (tekst i zdjęcia z Facebooka)
Dziś odbyło się kolejne spotkanie pasjonatów historii z Kawęczyna przy licznym udziale gości. Tematem przewodnim tego wydarzenia było omówienie walk o most w Miłkowicach w dniu 5 września 1939 r. Ten mało znany wątek Kampanii Wrześniowej zreferowali zebranym: Tomasz Wójcik – historyk i regionalista z Uniejowa oraz Jacek Boraś – członek Koła Miłośników Dziejów i Tradycji Regionu. Obaj pasjonaci historii w wyczerpujący i szczegółowy sposób, w oparciu o materiały źródłowe z archiwów polskich i niemieckich, przedstawili okoliczności walk żołnierzy 6 Pułku Strzelców Konnych z Kresowej Brygady Kawalerii Armii „Łódź” z niemieckim Oddziałem Wydzielonym „Gruppe Adelhoch” z 30 Dywizji Piechoty 8. Armii w rejonie nieistniejącego dziś mostu na Warcie pomiędzy Miłkowicami a Popowem. Bój toczył się na obszarze dziś znajdującym się na dnie zbiornika retencyjnego „Jeziorsko”. Przebieg zdarzeń został odtworzony na podstawie relacji uczestników walki i świadków oraz z treści meldunków i rozkazów obu walczących stron. Prelegenci wykazali znaczenie militarne starcia w rejonie przeprawy mostowej, które mimo porażki jej obrońców spowodowało opóźnienie marszu niemieckiej 30 Dywizji Piechoty, zagrażającej odwrotowi 25 Kaliskiej Dywizji Piechoty w kierunku Warszawy. Fakt ten miał niebagatelne znaczenie dla późniejszego przebiegu Bitwy nad Bzurą do której doszło 9 września 1939 r. W przedstawionej na spotkaniu prezentacji nie zabrakło również informacji o ruchach wojsk polskich i niemieckich na terenie obecnej gminy Kawęczyn.
Specjalną oprawę do prelekcji, w formie wystawy militariów związanych z II wojną światową, przygotował Bartosz Stachowiak, który od początku bieżącego roku ściśle współpracuje z Miłośnikami Dziejów i Tradycji Regionu. Uczestnicy spotkania mogli obejrzeć, a nawet wziąć do ręki elementy uzbrojenia i wyposażenia żołnierzy obu stron konfliktu. Zrobiły one duże wrażenie, zadziałały na wyobraźnię i pomogły przenieść się w wojenny czas sprzed 83 lat
 


Zdjęcia wykonane przez uczestnika spotkania Pawła Wszędybyła





 



Bitwa nad Bzurą.


Największą bitwą podczas kampanii 1939 roku była bitwa nad Bzurą w dniach od 9 do 22 września. Dwie polskie armie „Poznań” i „Pomorze” stoczyły bitwę z 8 i 10 armią niemiecką z Grupy Armii Południe. Celem uderzenia było zmuszenie Niemców do zaprzestania pościgu za odchodzącymi do wschodniej Polski armiami polskimi.
Wspomnienia uczestników walk o Uniejów, Kutno i Łęczycę.
4 września na styku obszaru operacyjnego armii ‘Łódź” i armii „Pomorze” powstała luka długości około 30 km. Nieprzyjaciel skierował tam 30 dywizję piechoty X korpusu. Z armii „Poznań” wydzielono 25 dywizję piechoty – kaliską – i skierowano do dyspozycji armii „Łódź”. Uniejów przechodził z rąk do rąk. Wojsko polskie w Uniejowie utrzymało się krótko. Radość mieszkańców, którzy witali swoich żołnierzy na kolanach z kwiatami w ręku przekształciła się wkrótce w rozpacz. Niemcy wkroczyli do miasta powtórnie mszcząc się na mieszkańcach. Rzucano bomby fosforyzujące, palono domy, zabijano ludzi. Podczas walk o Niewiesz i Balin wojska niemieckie poniosły duże straty – 600 poległych, ze strony polskiej 24 żołnierzy - , w odwecie Niemcy spacyfikowali wsie.
Front przesuwał się na wschód w kierunku Łęczycy i Kutna.

Wspomnienia Józefa K. dowódcy drużyny piechoty, uczestnika walk, przekazane przez syna Ryszarda. 

Walki trwały nieustannie. Płaski teren nie sprzyjał obronie. Płytkie okopy nie stanowiły ochrony. Niemcy ostrzeliwali polskie umocnienia. Pióropusze ognia znaczyły zdobywane kolejno pozycje. Zmęczenie żołnierzy było tak wielkie, że wykorzystywali każdą minutę ciszy i zasypiali tam, gdzie się znaleźli; z głową na kamieniu, hełmach poległych żołnierzy, na ziemi. Walki prowadzone ze zmiennym szczęściem, zakończyły się przewagą Niemców. Rozbite polskie jednostki zaczęły wycofywać się w kierunku Warszawy ścigane niemieckim ogniem artyleryjskim. Ziemia pokryła się ciałami poległych chowanych w płytkich grobach, płonęły wsie, na porytych polach walały się wraki czołgów.

Czerwony barszczyk


Franciszek H. przez kilka lat pracował u Niemca. Koniec wojny powitał z radością. Wyruszał ze swoimi towarzyszami niedoli do Polski. Szli pieszo, niekiedy ktoś ich podwiózł, byle szybciej do swoich. Nocowali gdzie się dało, w stertach słomy, w stodołach, niekiedy ktoś ich przygarnął do domu, pozwolił pomóc w pracach w obejściu rewanżując się kawałkiem chleba, czy talerzem zupy.
Zatrzymali się właśnie w takim domu, wygłodniali, gotowi do wszelkiej pomocy, byle dostać coś do jedzenia. Gospodyni poczęstowała ich czerwonym barszczykiem z dodatkiem tłuczonych ziemniaków. Jedli z nabożeństwem każdą łyżkę zupy, dobierali ziemniaki z talerza, ciepłe i puszyste. Smak był niepowtarzalny, jedyny w swoim rodzaju. Pierwszy domowy posiłek od kilku dni. Podziękowali dobrej kobiecie i ruszyli w dalszą drogę.
Po przybyciu do domu Franciszek poprosił swoją żonę o przygotowanej takiej właśnie potrawy ciągle czując jej smak w ustach. Mimo wysiłków żony, a zupa to przecież nie jest skomplikowana potrawa, nie udało mu się już nigdy poczuć tego smaku, jakiego doświadczył kiedyś.



 

Powojenne czasy

„W cieniu jesionów”
Część druga, rozdział drugi, strona 96 do 100

4. Banda, wacha i lacha


Czasy po wojnie były niespokojne. W okolicach pobliskiego miasteczka działał samodzielnie „Groźny” ze swoim oddziałem, otoczony i rozbity w marcu 1946 roku przez KBW, UB i MO. Czy grupa działająca w okolicach Miłkowic miała z nim jakiś związek, nie wiem. Tutaj wszelkiej maści poszukiwacze łatwego zarobku pod pokrywką walki z władzą utworzyli bandę . Ich dowódca wywodził się z jednej ze wsi leżących nad Wartą. Był przed wojną postacią znaną i szanowaną. Nie znam jego wojennych losów, ale działania powojenne nie zapisały się dobrze w pamięci mieszkańców. Z jednej strony członkowie tej grupy zwalczali wszelkie oznaki formowania się władzy ludowej, a z drugiej napadali na handlarzy przewożących towary, nachodzili ludzi, którzy sprzedali jakieś zwierzęta gospodarskie, świnię czy krowę, i bez litości odbierali im pieniądze. Skądś o tym wiedzieli, więc we wsi jakieś wtyczki musieli mieć.
Moje spotkanie z ludźmi z bandy miało charakter bardzo dramatyczny. Był wczesny wieczór drugiego dnia świąt Bożego Narodzenia. Zaprzyjaźnione rodziny spotkały się w organistówce. Dzieci przyszły z rodzicami, ale ponieważ miejsca nie było tam zbyt wiele, a dzieciny rozpierała energia, odprowadzono je do naszego domu, gdzie pod opieką starszego kuzyna mieliśmy bawić się i czekać. Choinka stała spokojne zawadzając czubkiem o sufit, nieoświetlona, gdyż zastrzeżono, że nie mamy prawa do iluminacji. Bawiliśmy się w wyliczanki, ślepą babkę, popiskując i biegając po całym mieszkaniu. Raptem zadudniły drzwi wejściowe, rozległ się trzask, tupot wielu nóg i słychać było podniesione, męskie głosy. Zamarliśmy z przerażenia… Nastała na chwilę cisza, a później rozległo się gwałtowne walenie do drzwi pokoju zamkniętych na zasuwkę od środka! Szarpano za klamkę. Zaczęliśmy płakać. Łomotanie i tupot nie ustawały.
- Otwierać! Natychmiast otwierać!!! – krzyczano.
Baliśmy się, że drzwi zostaną wyłamane. Marianek, jako najstarszy i najodważniejszy, podszedł cichutko i odsunął zasuwkę. Drzwi rozwarły się gwałtownie, a my zbici w gromadkę, jak stadko bezbronnych wróbli, zapłakani i przerażeni, wpatrywaliśmy się w męskie postacie odziane w kożuchy, w maskach na twarzach. Bandyci zlustrowali wzrokiem pokój, a nie widząc nikogo dorosłego, widocznie zdjęci litością, nie weszli do środka, tylko stali w sieni…
- Gdzie rodzice!- huknął jeden z nich.
- Czy tu jest milicjant? Haladus jest tu? - odpowiedzią było tylko ciche chlipanie. Nie mogliśmy ze strachu wydobyć głosu z gardła.
- Mów ty! - wskazał jeden z nich na Marianka.
- W organistówce… tam… - jąkał się Marianek, pokazując palcem w kierunku bliżej nieokreślonym, nie mniej przerażony niż cała drobnica dziecięca.
W sieni znowu zrobił się tumult, zadudniły kroki, trzasnęły na końcu drzwi i bandziory z hukiem się wynieśli.
Odczekaliśmy chwilę, nie wracali… Zamknęliśmy wszystkie możliwe zasuwy i zamki i czekaliśmy przerażeni co będzie dalej. Baliśmy się o naszych rodziców, baliśmy się o siebie i siedzieliśmy wszyscy na kanapie przytuleni do siebie, milczący i zestrachani. Trwało to chyba z godzinę, albo dłużej, aż do drzwi znowu rozległo się pukanie, ale było słychać już uspakajające głosy rodziców:

- Otwórzcie, to my, otwórzcie!
W organistówce, gdzie tropiciele milicjanta się przenieśli, banda wtargnęła do wnętrza mieszkania. Natychmiast podeszli do Haladusa z wyciągniętymi pistoletami w ręku, obrzucając go epitetami. Jednak wujek Franek- tak się do niego zwracaliśmy, mimo, że to nie była wcale rodzina, tylko chrzestny mojego brata, porządny i dobry człowiek, który chwytał się tego zajęcia w poszukiwania chleba, a nie z przekonań politycznych - do tchórzów nie należał. Rejtanowskim gestem rozchylił koszulę na piersi i wykrzyknął:
- Jak coś wam zawiniłem, to strzelajcie!
Sytuację załagodzili jakoś gospodarze przyjęcia, którzy rozpoznali watażkę i ubłagali go, aby w ich domu nie doszło do przelewu krwi. Sprawę, póki co, załatwiono polubownie, a goście, gdy tylko wyszli oczyszczacze Polski z wrogich elementów, wynieśli się czym prędzej do domów.
Haladusowie nocowali u nas, gdyż banda mogła zasadzić się gdzieś przy drodze, a noc była czarna, oświetlenia żadnego, wujek sam i niebezpieczeństwo wisiało w powietrzu. Kilka dni później ludzi we wsi ze snu zbudziły strzały. Koło remizy strażackiej doszło do starcia milicji z członkami bandy. Ślady tego wydarzenia zostały jeszcze długo na ścianie stojącego obok domu pana Wereckiego, który prowadził tutaj sklep. Milicja miała przewagę, pognano członków bandy w kierunku lasu. W okolicach Wilczkowa zginął dowódca, resztę aresztowano i tak skończyła się działalność bandy.
Jeszcze kilka lat po wojnie można było spotkać w łanach zboża legowiska, pootwierane puszki, oznaki jakiejś tajnej działalności. Nad rzeką znaleziono ciało zastrzelonego mężczyzny, którego śmierć z tymi ludźmi wiązano. Zatrzymam się przy tym wydarzeniu, gdyż zrobiło na mnie wstrząsające wrażenie. Na wieść o trupie nad rzeką wyruszyliśmy całą gromadką aby spojrzeć w oczy śmierci. Do tej pory nie nadarzyła się jakoś okazja. Mężczyzna leżał w wiklinach, po drugiej stronie rzeki, kredowobiały, w ciemnym garniturze, sztywny i wyprostowany jak struna. Kręcili się obok niego milicjanci. Odpędzili nas natychmiast, ale zdołaliśmy omieść wzrokiem miejsce wydarzenia i zostało w nas to już na zawsze. Przez lata oglądałam się niespokojnie przechodząc tamtędy.
Wieś też się bała - podpaleń, napaści - i w trosce o bezpieczeństwo ustanowiono urzędowo wachę. Była to straż sąsiedzka składająca się z dwóch mężczyzn, którzy nocą patrolowali okolicę. Ustalano kolejność dyżurów. Zdający wachę przekazywał następcy listę, na której wpisywano datę i nazwisko pełniącego straż oraz wielką lachę, atrybut władzy strażnika. Mama bardzo się bała, gdy kolej strażowania przypadała na tatę. Całą noc paliła się wtedy lekko przykręcona lampa naftowa, a tato musiał przychodzić co jakiś czas do domu, aby się odmeldować się u swojego dowódcy, naszej mamy. Mimo, że starał się zachowywać cicho, i tak się budziliśmy. Pił coś ciepłego i szedł dalej. My zasypialiśmy, a mama chyba czuwała razem z nim do rana. Wacha uratowała księdza od śmierci. Kiedy podejrzani ludzie zaczęli otaczać plebanię, dano znać o tym księdzu od strony, która była wolna od bandytów. Zdołał uciec przez okno i schronić się w pobliskim domu. Oprawcy wdarli się na plebanię, ale księdza nie zastali. Chodziło oczywiście o pieniądze, które spodziewali się znaleźć. Po kilku latach, gdy sytuacja się ustabilizowała, zaniechano wachy.


Halina Studzińska – „W cieniu jesionów”
Wydawnictwo Projekt Plus , Winiary 2011 ISBN:978-83-932165-1-2

Przypisy:
 Członkowie bandy ukryli się w zabudowaniach gospodarczych Wereckiego. Milicja ostrzeliwała posesję  z oddalenia. Budynek został zniszczony, spłonął, a członkowie bandy uciekali w kierunku Wilczkowa. Przywódca zginął, a banda została zlikwidowana.


Lata 1945-1948
chociszew.pl/historia/fakty-i-mity/dzia-alno-ak-1945-1948/



Rok 1946 wyroki sądowe dotyczące żołnierzy oddziału Groźnego. 
Nie jest mi znane źródło pochodzenia tego ogłoszenia. 
 
Ta strona internetowa została utworzona bezpłatnie pod adresem Stronygratis.pl. Czy chcesz też mieć własną stronę internetową?
Darmowa rejestracja