Miłkowice woj. wielkopolskie

Historia wsi Skęczniew, Szymon Strycharczyk

Szymon Strycharczyk, autor opracowania "Historia wsi Skęczniew"


Autor o sobie:
 Historia regionu, wsi, w której był dwór i zbiornika Jeziorsko kryjącego wiele tajemnic, jest dla mnie wszystkim. Dla kogoś może to nie jest nic ciekawego, a dla mnie każda wiadomość, zdjęcie czy cokolwiek jest cenne, gdyż nie było mi dane zobaczyć tego na własne oczy i porozmawiać z tymi ludźmi, których już nie ma z nami... wwwszymonbloghistoria.blogspot.com


Opracowanie przedstawia w sposób, jasny i czytelny historię  Skęczniewa, miejscowości leżącej blisko Miłkowic. Bogaty zbiór ilustracji zachęca do poznawania ludzi i zabytków. Zebrano obszerny materiał dotyczący ostatnich właścicieli majątku Skęczniew. Przeczytałam książkę z dużym zainteresowaniem. Doceniam ogrom pracy w dążeniu w dotarciu do dokumentów z wielu źródeł. Fragmenty dotyczące Miłkowic umieszczę na mojej stronie. Gratuluję tak pięknego opracowania.

"Skęczniew – wieś w woj. Wielkopolskim gminie Dobra pow. Turec#kim, miejscowość ta jest wymieniana w dokumentach już w roku 1386. Skęczniew ma już ponad 630 lat, w ciągu tych lat zmieniała często nazwę m.in Skęcznow, Sęczygniew.
Sęczygniew – staropolskie imię męskie, złożone z członu sęczy – („wsączać się, przenikać”) oraz członu – gniew („gniew”). Może oznaczać „ten, który sączy gniew”. Taka oto podjęta jest próba wyjaśnienia nazwy miejscowości."


Historię Skęczniewa i Miłkowic łączy kilka wydarzeń,
 bardziej lub mniej wyjaśnionych, jednak mających swoje miejsce w ciągu zaistniałych wydarzeń.

Masłowscy

- 1795 rok – Umiera Jan Mączyński herbu Świnka, wieś staje się własnością Hipolita Masłowskiego herbu Świnka..
5 grudnia 1835 roku – Umiera Hipolit Masłowski dziedzic wsi Skęczniew, właścicielem staje się jego żona Tekla Masłowska z d. Walewska.
Portret trumienny Tekli Masłowskiej z Katalogu Zabytków i sztuki w Polsce rok 1959 – Tom V Województwo Poznańskie

Nie udało mi się wyjaśnić jaki związek łączył Masłowskich z rodziną Bogdańskich. Msza Św. odprawiana w Miłkoicach za Fundatorów kościoła poświęcona jest także Masłowskim. Ostatnia dziedziczka Miłkowic na swoim dworze zatrudniała dwie kobiety bardzo niskiego wzrostu noszące nazwisko Masłowskich, które traktowała bardzo przyjacielsko odbywając z nimi przejażdżki karetą...

Powstanie styczniowe

27 września 1863 roku – Bitwa oddziałów powstańców z Rosjanami, rozegrała się ona pomiędzy Skęczniewem a Miłkowicami.

Była to właściwie potyczna opisana obszernie na stronie Miłkowic M I Ł K O W I C E woj. wielkopolskie - Powstanie Styczniowe 1863-1864 (pl.tl)

Kasa Stefczyka
1909 rok – Powstanie Kasy Stefczyka

Mieszkańcy Miłkowic korzystało z kasy, umieszczało tam swoje oszczędności.

Biblioteka
1917 rok – Założenie Biblioteki Powszechnej im. Henryka Sienkiewicza
"W składzie założycieli znaleźli się Andrzej Rutka – zamieszkały w Pie#karach poseł na sejm II RP, Antoni Skąpski i Marianna Gardzielkówna – mieszkańcy Skęczniewa. Biblioteka posiadała swój własny budynek i była
czynna tylko 2 godziny w tygodniu. Swoim zasięgiem obejmowała także inne miejscowości, nie tylko Skęczniew m.in: całą gminę Piekary, gminę Ostrów Warcki: Strachocice, Miłkowice, Młyny Strachocickie, Rzymsko, gminę Niemysłów: Siedlątków, Łyszkowice i Nerki."

Huragan

4 lipca 1928 roku – Huragan nad Skęczniewem

Huragan przeszedł także nad Miłkowicami. Zniszczony wiatrak koło dzisiejszego cmentarza należący do Kaczmarka.

Strachocice - Antonina Minster nauczycielka, Elżbieta Weil była właściciela dóbr Skęczniew
15 listopada 1949 roku – W Strachociach, w szkole, umiera Elżbieta Weil. Przebywa wtedy u swojej synowej, jednocześnie kierowniczki szkoły w Strachocicach, Antoniny Minster. Elżbieta Weil była właścicielką dóbr Skęczniew w latach 1918-1926.

Spis księży parafii Skęczniew
 Wśród księży Wacław Gawrysiak, który sprawoawał poprzednio tę funkcję także w parafii Miłkowice.

ks. Wacław Gawrysiak – 1948-1956,

W latach 1975-1986 – trwała budowa Zbiornika Jeziorsko.

Zapora czołowa zbiornika jest w Skęczniewie, Miłkowice leżą nad zbiornikiem. Wsie Młyny Strachockie, Zaspy, Kolonia Miłkowice zniknęły, zagarnięte przez zbiornik Jeziorsko.
M I Ł K O W I C E woj. wielkopolskie - Zbiornik Jeziorsko (pl.tl)

Dom Pomocy Społecznej w Skęczniewie
1990 rok – Z budynków hotelów robotniczych jakie powstały podczas trwania budowy Zbiornika Jeziorsko, postał Dom Starości, a następnie Dom Pomocy Społecznej w Skęczniewie.

Znajdują tam miejsce na starość ludzie z okolic Skęczniewa, Miłkowic także.

Wspomnienia (fragmenty) wykorzystane w opracowaniu wydane przez Urząd Gminy w Kawęczynie:
Jadwiga Jaroma, urodzona 07.10.1927 r., córka Marianny (z domu Człapa) oraz Tomasza Klimczaków. Do szkoły podstawowej uczęszczała w Miłkowicach. Wraz z mężem Mirosławem zajmowali się gospodarstwem rolnym, a w wolnych chwilach pani Jadwiga oddawała się pasji robienia na drutach. Członkini Koła Gospodyń Wiejskich w Tokarach.

Rodzina młynarzy

Urodziłam się 07.10.1927 r. w Strachocicach. Moi rodzice to Marianna (z domu Człapa) oraz Tomasz Klimczakowie. Obydwoje pochodzili ze Strachocic w gminie Dobra. Dziadek Józef Klimczak (ojciec mojego taty) posiadał młyn, który istnieje do dziś. Jego synowie, tak jak i on, byli mły#narzami. Ludzie przynosili do nich zboże, z którego powstawała mąka. Dziadek miał też przy młynie „jagielnik”, gdzie obrabiał jagły – kaszę z łuskanego ziarna prosa zwyczajnego. My dzieci, chodziliśmy czasem do młyna bawić się w jego zakamarkach. Stał tam duży piec na koks. Dziadek jeździł po niego do Zduńskiej Woli – wozem zaprzęgniętym w konie. Szkoła Podstawowa, do której uczęszczałam mieściła się w prywatnych domach gospodarzy, mieszkających w Miłkowicach. Następnie uczęszczałam do szkoły w Strachocicach, której izby lekcyjne również znajdowały się u mieszkańców wsi. W domu przy młynie – odbywały się lekcje 7 klasy. Kiedy rozpoczęłam 5 klasę, wybuchła wojna i tak zakoń#czyła się moja edukacja. Pamiętam, że w Strachocicach uczył mnie pan Dyrus i pani Minster ze Skęczniewa. Pierwszą komunię świętą przyjęłam w kościele pw. św. Mikołaja Biskupa w Miłkowicach. Odbyła się ona w zwykły dzień. Musieliśmy być wtedy na czczo. Ksiądz, który udzielał nam tego sakramentu przygotował dla nas w ogrodzie obok plebanii małe przyjęcie. Poczęstował nas ciastem drożdżowym oraz kawą z mlekiem. To był bardzo dobry proboszcz. Niestety z tego co wiem został zamordowanyw obozie koncentracyjnym. Nie pamiętam jego nazwiska. Z mojego dzieciństwa we wspomnieniach szczególnie zapisały się święta. Obchodziliśmy je skromnie, ale najważniejsze, że w gronie rodzinnym. Raz, podczas Wielkanocy zdarzyło się, że dostałam ogromnego czekoladowego zająca od państwa, którzy dzierżawili młyn od dziadka. W czasach wojennych również staraliśmy się kultywować to, co polskie to, co nasze. W czasie Bożego Narodzenia w rogu stała skromna choinka – ozdobiona watą. Dekoracje na nią wykonywaliśmy ponadto ze słomy. Śpiewaliśmy kolędy.Rodzice troszczyli się, abyśmy nie zapominali o tradycjach.
Dziadkowie rozdzielili gospodarstwo pomiędzy dzieci. Tata, otrzymaną od rodziców ziemię sprzedał i kupił działkę w Tokarach, zlokalizowaną około pół kilometra (w stronę Gozdowa) od miejsca, gdzie obecnie mieszkam. Przed wojną rozpoczął na niej budowę własnego młyna. Kiedy był on już prawie gotowy, wybuchła II wojna światowa. Niemcy zrównali młyn z ziemią, zniszczyli efekt ciężkiej pracy mojego taty. Wojna wybuchła we wrześniu, a my na zimę 1939 r. przeprowadziliśmy się do Tokar. Wynajęliśmy mieszkanie od pani Ireny Janiak, w miejscu gdzie obecnie mieszka pani Władysława Dzikowska (naprzeciwko remizy w Tokarach). Pani Janiak miała dwoje dzieci: Henię i Gienia, zajmowała się trochę szyciem.
Hitlerowcy w Strachocicach
Mój wuja Wojciech, brat taty, w dniu kiedy wybuchła wojna (a mieszkaliśmy jeszcze wtedy w Strachocicach), poszedł do naszego sąsiada, pana Zagozdy (posiadał sklep), by posłuchać w radiu, co dzieje się w Warszawie. Kiedy wracał, Niemcy już za nim szli. Do dziś widzę ten obraz przed oczyma. Wyglądałam wówczas przez okno i widziałam, jak wuja idzie z podniesionymi do góry rękoma, a za nim Niemcy z karabinami. Inni jechali motorami, które posiadały z lewej lub prawej strony dodatkowe jednokołowe wózki z miejscem dla pasażera. Były one często wykorzy#stywane w czasie II wojny światowej. Siedząca obok kierowcy osoba – obsługiwała karabin, co dawało możliwość szybkiego przemieszczania się, a zarazem skutecznego rażenia przeciwnika lub pełnienia zadań rozpoznawczych. Dziadek nie widząc z daleka, kto idzie za wujem, krzyczał: „dzieci, dzieci zrywajcie kwiaty dla żołnierzy”, nie wiedział jednak, że zamiast polskiej armii, do Strachocic wkroczyli hitlerowcy. Niemcy zeszli z motorów i przyszli do nas. Bardzo się baliśmy, bo tata posiadał fuzję – czyli myśliwską strzelbę. Zaczęli rewidować ojca. Na szczęście Niemiec nie sprawdził, co tata trzymał w kieszeni, a miał tam naboje do tej fuzji. Mogliby nas przecież za to rozstrzelać. Przenieśliśmy się do takiego starego, murowanego domu we wsi, który należał do dziadka. W Strachocicach na polu pana Adryszka hitlerowcy postawili szubienicę. Kiedy chocicach na polu pana Adryszka hitlerowcy postawili szubienicę. Kiedy wieszali ludzi, siłą zmuszali Polaków, by oglądali te brutalne egzekucje. Wiem, że pewnego razu przywieźli wozem jakiegoś polskiego wojskowego, by dokonać na nim tego strasznego mordu. Tata opowiadał, że szedł on na szubienicę z podniesioną głową i krzyczał, że „jak ginie – to za Ojczyznę – Ukochaną Ojczyznę”. Uciekając przed Niemcami Kiedy wybuchła wojna miałam 12 lat. Tak jak już wspominałam – zimą przenieśliśmy się do Tokar. Ojciec jeździł do Strachocic, do brata mamy, gdzie ubijał świnie. Musiał jakoś zapewnić nam utrzymanie. Pewnego dnia, gdy właśnie taty nie było w domu, do naszych okien zapukali żandarmi, krzycząc, abyśmy otwierali. Jaki to był wtedy strach. Niemcy rozkazali, bym szykowała się do Niemiec. Mama strasznie płakała z tego powodu. Był wtedy u nas kuzyn z Łodzi – mamy siostry syn – nazywał się Gnatkowski. Zabrali i jego i mnie, a także syna pana Paczki – pracującego na poczcie oraz Feliksa Kończaka, który wstawił się za swoją siostrę Marysię. Niemcy chcieli ją zabrać, jednak on podjął decyzję, że pojedzie za nią. Jechało nas czterech. Wieźli nas wozem. Siedziałam zaraz za żandarmem i osobą, która powoziła. Cały czas miałam w głowie, że musimy uciec. Już wcześniej, gdy przed tym wywozem, zamknięto nas na posterunku żandarmerii w Tokarach, obiecaliśmy sobie, że zdołamy uciec. Feliks Kończak, podpowiadał nam, abyśmy powoli przesiadali się na tył wozu. Kiedy powożący i żandarm rozmawiali, my przesuwaliśmy się do tyłu, a następnie po tzw. półkoszkach, czyli wyplecionych z wikliny bokach wozu zsunęliśmy się oboje z kuzynem i uciekaliśmy w pole – ile tchu w piersiach. Było to przed cmentarzem w Milejowie. Biegliśmy w stronę Głuchowa. Tam mieszkał kolega taty – pan Siepietowski (został zamordowany w Oświęcimiu). Muszę dodać, że był on rybakiem, pracował u dziedzica w Głuchowie. Dwór w tej miejscowości otoczony był parkiem, powstał prawdopodobnie w drugiej połowie XIX wieku – z fundacji rodziny Zaborowskich. W skład zespołu dworskiego wchodziło 6 stawów z gospodarstwem rybnym. Dobra te stopniowo parcelowano. Przed II wojną światową, dziedzic Lech Zaborowski, po śmierci swojej żony Izabeli, wyjechał do Warszawy. Uciekając, biegliśmy też po rowach, przez co bardzo się zmoczyliśmy. W pewnym momencie usłyszeliśmy strzały. Zamarliśmy z lęku. Te okropne chwile pozostaną w mojej głowie na zawsze. Wbiegliśmy z płaczem do Państwa Siepietowskich – przemoknięci i wystraszeni. Zaczęliśmy im opowiadać co się stało. Oni nas wysłuchali, a następnie zapowiedzieli, że zostaniemy u nich. Po jakimś czasie przyszła moja mama, nakryta chustą i z płaczem. Powiedziała, że Niemcy dotkliwie ją pobili. Kiedy się przewróciła Niemiec skakał po jej brzuchu, a następnie kopał. Pan Siepietowski doradził, abyśmy uciekali do taty – do Strachocic, a mamie kazał zostać w ich domu. Znałam trasę do Strachocic, toteż jak najszybciej wyruszyliśmy z kuzynem w drogę przez łąki
głuchowskie. Kiedy dotarliśmy na miejsce było już widno. Wbiegliśmy do domu, opowiadając tacie i wujostwu co się wydarzyło. Ciocia zrobiła nam herbatę i zaczęła suszyć nasze rzeczy. Ojciec wziął wówczas rower i szybko pojechał do Tokar. Kiedy wszedł do wynajmowanego przez nas domu, w szczycie stali już żandarmi. Zabrali go i zawieźli do Turku –na Muchlin, gdzie przetrzymywali wszystkich, których złapali i chcieli wywieźć do Rzeszy. Dzięki Bogu, ojciec zdołał uciec. Do Tokar już baliśmy się wracać. Zostaliśmy w Strachocicach. Zamieszkaliśmy u wuja pod samym lasem. Tam jednak też nie byłam bezpieczna. Musiałam się ukrywać u cioci Antoniny Durki w Skęczniewie. Zdarzyło się, że żandarmi znowu wkroczyli w nasze życie. Wdarli się do domu wuja i ponownie
chcieli zabrać tatę. Zapanował w domu ogromny lament. Strasznie z tego powodu rozpaczałam i wtedy hitlerowiec uderzył mnie kolbą w twarz.
Bez zastanowienia powiedziałam mu, że nie wolno bić drugiego człowieka. Na szczęście nie poniosłam konsekwencji swoich słów.
Jak przeżyć…
Niemcy wysiedlali ludzi zza Sieradza, gdyż tam zorganizowali sobie miejsce do stacjonowania. Rodziny stamtąd przyjmowaliśmy u nas w Strachocicach. Do wuja przesiedlono starsze małżeństwo – państwa Bezulskich. Pamiętam, że tego pana wciąż bolała głowa. Owijał ją sobie ręcznikiem, nasiąkniętym wodą z octem. Ja robiłam na drutach swetry dla ludzi, w zamian otrzymywałam np. masło lub mąkę. Musieliśmy jakoś przeżyć. Często chodziłam do sąsiadki, która była krawcową. Lubiłam podpatrywać jak pracuje. Pewnego dnia, usłyszałam szczekanie psów, spojrzałam w okno i ujrzałam na podwórku dwóch żandarmów. Krzyczę więc mamie, że hitlerowcy są u nas. Zdjęłam szybko łapcie i wsunęłam się pod pierzynę. Niemcy weszli i zapytali mamę, gdzie jest córka. Odpowiedziała im, że poszłam do sąsiadów, więc odjechali. Musiałam się więc zacząć ukrywać u cioci, mieszkającej w Skęczniewie. W miejsco#wości tej w plebanii mieszkał żandarm z żoną i dzieckiem. Przychodził
on do mojej cioci po mleko. Pewnego dnia, kiedy robiłam dla wuja sweter na drutach, do domu wszedł ów Niemiec. Czym prędzej schowałam się w kuchence, za mną ciągnęła się jednak wełna. Żandarm rzekł wówczas „ooooo kochana, nie chowaj się, bo ślad po sobie zostawiłaś”. Wyszłam więc z ukrycia. Niemiec nie chciał mnie skrzywdzić, zwrócił się do mnie słowami „Ty jesteś taka miła dziewczynka, przyjdź do mnie do pracy – będziesz zajmowała się moim dzieckiem, pomożesz żonie w kuchni”. Cieszyłam się z tego zajęcia, dobrze tam miałam. Kiedy tata dowiedział się, że chodzę do Niemca, zdenerwował się i zabronił pracy u wroga. Mieszkając w Skęczniewie, starałam się odwiedzać rodziców. Musiałam jednak zachować dużą ostrożność i przemieszczać się polnymi drogami, lasami, czasem nawet przez łubin – na kolanach. Bóg naprawdę nad nami czuwał. Dzięki niemu zdołaliśmy przeżyć. Dzięki Najwyższemu udało nam się przetrwać tak wiele dramatycznych sytuacji. Do dziś z wszelakimi prośbami, problemami – zwracam się do Pana Boga i Matki Przenajświętszej. Modlę się, by już nigdy nie było tak, jak w czasach okupacji.
Rosjanie byli gorsi
Pod koniec wojny, mój dziadek poradził, abyśmy z bratem zgłosili się na ochotników do kopania okopów, dzięki czemu nie będziemy musieli się już ukrywać. Tak też uczyniliśmy. Mama nie chciała puścić nas samych, zapowiedziała, że pojedzie z nami. Tata w tym czasie ukrywał się u swojego kuzyna w Miłkowicach. Zwieźli nas wszystkich – ochotników do Dobrej, do kościoła. Pamiętam, że w tym kościele ludzie się modlili, płakali… Stamtąd rozwozili do poszczególnych miejsc, gdzie pracowało się przy okopach. Uprosiliśmy osobę o nazwisku Marks (przed wojną dzierżawił od dziadka młyn), który rozdzielał ludzi do pracy, by wypuścił naszą mamę. Tak też się stało. W końcu przydzielono nam pracę i pojechaliśmy w okolice Łęczycy. Brat wykonywał funkcję listonosza. Wszyscy darzyli go dużą sympatią. Spaliśmy w stodołach, w starych domach. Z Grabowa (koło Uniejowa) przyszedł do nas syn pana Siepietowskiego – Stasiu, który mnie zastąpił, dzięki czemu mogłam wrócić do domu, a raczej do cioci do Skęczniewa. Brat musiał zostać. Kiedy wojna się skończyła znowu zamieszkałam z rodzicami. Wrócił też Tadziu – mój brat. Niemcy wyrządzili ogrom zła, ale Rosjanie byli gorsi, o ile można ich
tak kategoryzować. Muszę powiedzieć, że Rosjanie zachowywali się jak dzikie zwierzę. Wchodzili do domów i gwałcili… Mojemu bratu ukradli harmonię, ojcu zegarek…
Kupiliśmy wiatrak w Tokarach
Po zakończeniu wojny, wróciliśmy do Tokar. Tata kupił działkę (90 arów) oraz wiatrak od pana Stanisława Rogalskiego. Mieściły się one na samym końcu wsi, w kierunku Głuchowa ... oraz wiatrak od pana Stanisława Rogalskiego. Mieściły się one na samym końcu wsi, w kierunku Głuchowa (naprzeciwko domu, w którym
obecnie mieszkają p. Jatczakowie). Brat po ukończeniu szkoły podstawowej poszedł do liceum do Kalisza. Ja pomagałam rodzicom w gospodarstwie, dalej robiłam trochę na drutach. Mając 22 lata – 07.07.1949 r. wyszłam za mąż. Ślubu udzielił nam ks. Franciszek Bartczak – proboszcz parafii Tokary oraz Głuchów w latach 1948-1956. Do kościoła jechaliśmy bryczką. Wesele tzn. poczęstunek był w domu, a tańce w remizie w Tokarach. Pamiętam, że w tym ważnym dniu towarzyszyły mi druhny, wszystkie ubrane na biało. Z mężem Mirosławem doczekaliśmy się córki Alicji (ur. 1952 r.) oraz syna Andrzeja (ur. 1951 r.), zbudowaliśmy dom, w którym mieszkam do dziś. Od teściów otrzymaliśmy ziemię. Wspólnie prowadziliśmy gospodarstwo rolne. Byłam członkiem Koła Gospodyń
Wiejskich w Tokarach.


 



Ta strona internetowa została utworzona bezpłatnie pod adresem Stronygratis.pl. Czy chcesz też mieć własną stronę internetową?
Darmowa rejestracja